Dołącz do naszego zespołu - sprawdź kogo szukamy REKRUTACJA

Walka z… Pandą. Kto wyszedł zwycięsko?

Dawid 9 grudnia 2021

W swoim prawie 10-letnim doświadczeniu w SEO widziałem już naprawdę bardzo wiele różnych (nie) typowych sytuacji. Bany, czy filtry również wliczają się w tę klasyfikację. Będąc zupełnie szczerym… byłem pewny, że mało rzeczy może mnie zaskoczyć. Serio! Kreatywność niektórych ludzi jest naprawdę niczym nieograniczona. To czasem może prowadzić (i niejednokrotnie prowadzi) do tragedii (oczywiście SEO’wych hi hi hi). Ale to, o czym za chwilkę napiszę, zmieniło jeszcze bardziej moją perspektywę spojrzenia na analizę treści oraz poziom ograniczonego zaufania do Klientów (przynajmniej do momentu „zatarcia się”).

Spis treści:

Problem

Dzień jak co dzień. Podpisaliśmy nową umowę na usługę pozycjonowania z lokalnym przedsiębiorcą. Branża konkurencyjna, lecz frazy w mojej opinii łatwe do „wbicia”. Przed podpisaniem umowy omówiliśmy sobie historię firmy, realizowane dotychczas kanały promocji, cele kampanii. Poznałem też pracowników odpowiedzialnych za opracowywanie treści na stronie Klienta. Naprawdę spoko ludzie! Po wykonaniu Audytu SEO rozpoczęliśmy proces jego wdrażania. Domena z długą historią, ale pod względem jakości linków – zaniedbana. Profil oparty w 95% na ogłoszeniach lokalnych. Pod tym aspektem również musieliśmy zadziałać. I tak też zrobiliśmy…

Minął miesiąc, drugi, trzeci, a efektów 0 (!). Pozycje ważnych dla klienta fraz szorowały po dnie rowu mariańskiego. Uwierzcie mi na słowo – strona została zoptymalizowana na naprawdę wysokim poziomie. Do tej pory nie miałem Klienta, u którego wdrożona optymalizacja nie przyniosłaby żadnych efektów. Tutaj nawet frazy long-tailowe nie „chwyciły”.

Oczekiwałem tylko na telefon Klienta, który wyrazi swoją dezaprobatę na temat wykonywanej przez nas usługi pozycjonowania. Wiecie co? Wykrakałem. Nie minęły 24 h i otrzymaliśmy od Klienta nieprzyjemny telefon. Rozmowa trwała ponad 1,5 h godziny. Omówiłem całą dotychczasową pracę wykonaną w ramach Klienta. W realizację włożyłem całe swoje serce i nic. Zero efektów. ZERO!

Jestem osobą, która dotrzymuje słowa i nie śpi spokojnie, jeśli nie dowozi tematów. Poświęciłem swój czas na ponowną analizę strony. Przeorałem ją od zera, głębiej się nie dało. Sięgnąłem analizą do każdej możliwej wzmianki o kliencie. Wdrażałem zmiany, kombinowałem… Technicznie względem SEO nie było do czego się doczepić. Zasięgnąłem też wsparcia u znajomych Specjalistów SEO pracujących w firmach konkurencyjnych – Ci również nie zauważyli elementów wymagających poprawy.

Poddałem się – przynajmniej w głowie. Pierwszy raz nie miałem pomysłu na wyjście z tej kryzysowej sytuacji. Totalna pustka w głowie…

Rozwiązanie

Pewnego dnia się obudziłem i pomyślałem o blogu Klienta. To było jak natchnienie! Może tutaj tkwi problem. Klient posiada swój zespół, który cyklicznie publikuje artykuły branżowe. Na większości z nich podpisuje się z imienia i nazwiska jako autor. Miałem zapewnienie, że treści są tworzone przez pracowników Klienta. Wierzyłem i… się przeliczyłem.

Sekcja blog posiadała 1945 wpisów (całkiem sporo jak na lokalną firmę). Tematy artykułów powiązane faktycznie z usługami Klienta. Wstępnie – wszystko grało. Wziąłem pod lupę jeden artykuł. Żadnych zastrzeżeń. Kolejny – również wszystko ok (nawet alty były wdrożone! hi hi hi). Trzeci, czwarty… mam! Jeju! Mam! Znalazłem duplikat! Skoro był jeden… to może będzie ich więcej? Nie myliłem się. Finalnie analiza ponad 1900 wpisów wykazała około 1480 artykułów z duplikatami! Szybki mail do Klienta i jego pracowników, aby wystrzegali się tego typu zabiegów. Usuwamy wpisy, robimy odpowiednie przekierowania i obserwujemy zmiany…

R-U-S-Z-Y-Ł-O! Pozycje wskoczyły wyżej. Wierzyłem, że te prawie 1500 zduplikowanych artykułów było przyczyną słabych wyników. Ponownie się przeliczyłem. Drgnęło na chwilę i znowu stanęło w miejscu. Wrrr… znowu coś nie tak! Przeglądam pozostałe artykuły ponownie – żadnych duplikatów 1:1. Wszystkie podpisane autorem artykułu. Zewnętrzne narzędzia również nie wykryły duplikatów. Zasięgnąłem lektury branżowych serwisów, z których wcześniej pracownicy klienta kopiowali treści jeden do jednego, i nie wierzyłem własnym oczom.

Prawie 400 artykułów było „przedrukowanych”. Innymi słowy – skopiowanych na stronę klienta, tylko szyki zdań były delikatnie zmienione. Co gorsza, jeden pracownik „kopiował” treści z poprzedniego artykuły i też je „przedrukowywał”. To było błędne koło… Dzięki temu mieliśmy duplikaty zewnętrzne, jak i wewnętrzne.

Bardzo (!) dokładnie przeanalizowałem wszystkie artykuły na blogu. Jeśli miałem zastrzeżenia co do ich „pochodzenia”, nawet najmniejsze – usuwałem je. Nie bawiłem się w ich aktualizację (trwałoby to bardzo długo). Klient był na szczęście świadomy problemu, przyznał też, że nie pilnował tematu swoich pracowników, ponieważ ufał, że tworzone przez nich artykuły są ich autorstwa. I tę wiedzę przekazał mi na początku naszych rozmów – wierzyliśmy razem, że wszystkie treści są oryginalne.

Zmieniliśmy także strategię funkcjonowania bloga klienta. To my jako Agencja przesyłamy klientowi tematy (łącznie z rekomendacjami SEO), na które jego pracownicy tworzą treści. Treści te z kolei są później przesyłane do naszej weryfikacji i w zależności od decyzji – są publikowane bądź poprawiane. W ten sposób mamy pewność, że artykuły są tworzone i dopasowane do strategii SEO, którą obrałem na początku.

Efekty

Zapytacie pewnie o efekty… Najlepiej przedstawiają je poniższe wykresy:


Widoczność domeny Klienta.

Po kilku miesiącach prawie całkowitego „przeorania” artykułów na blogu – z pozycji dna rowu mariańskiego Klient zyskał pozycję 1 oraz 2 na najważniejsze dla jego biznesu słowa kluczowe. Relacje z klientem odżyły i poprawiły się (a bywało bardzo „gorąco”). Wierzę, że to dopiero prawdziwy początek owocnej i dłuższej współpracy. Odetchnąłem pełną piersią.

Na przyszłość pamiętajcie, aby pomimo ufności w słowa klienta i tak zweryfikować ich prawdziwość. Przykładajcie też coraz większą uwagę na analizę treści (i to nie tylko pod kątem jej dopasowania pod słowa kluczowe).